Od pewnego czasu głośno jest o zawyżonych cenach dostępu do czasopism i e-zbiorów. W maju głośno było o liście władz Biblioteki Uniwersytetu Harvarda do naukowców, który namawia do zaprzestania pisania w renomowanych, acz za drogich czasopismach naukowych. Swoją drogą – jeżeli już nawet tak wielka instytucja twierdzi, że nie stać jej na czasopisma, to znak, że wydawcy już po prostu przesadzili.
Zresztą moim zdaniem równie dużym problemem, co ceny prestiżowych czasopism jest fakt, że wydawcy i agregatorzy sprzedają e-zbiory w workach, jak ziemniaki.
No bo jak inaczej nazwać sytuację, w której chcąc kupić dostęp do treści dobrej jakości, musimy wykupić też setki rzeczy na dużo niższym poziomie ze względu na sprzedaż w pakietach? Nie wspominając już o sytuacji, w której ceny pakietów rosną, bo zostają do nich dołączone nowe czasopisma… których wcale nie chcemy.
Wyobraźmy sobie, że hurtownia książek (nie elektronicznych) przychodzi do nas z ofertą sprzedaży kontenera kilkunastu tysięcy książek, z którego kilka to pozycje niemalże niezbędne dla naszej biblioteki, a reszta… no cóż… kosztuje tylko 1$ za sztukę. Kupilibyście? Ja bym się mocno zastanowił.
To kto tu jest w końcu bibliotekarzem?
Poprawcie mnie, jeżeli się mylę, ale to bibliotekarze mają być ekspertami w rozwijaniu kolekcji bibliotek i selekcji najlepszych źródeł… Sprawdza się to przy źródłach drukowanych, czemu więc pozwalamy odbierać sobie ten przywilej przy zakupie e-zasobów?
Co więcej, dobrze wiemy, że biblioteki różnią się także pod względem potrzeb. Tymczasem pakiety tworzone są nie konkretnie pod naszą instytucję, a ogólnie. Robi to np. p. John Doe z USA. Tylko, że p. John Doe z USA pewnie nigdy nie był i nie będzie w naszej bibliotece i to nie on zna potrzeby naszych użytkowników.
Załóżmy, że print znika z bibliotek i przestawiamy się w pełni na zbiory cyfrowe. I co? Nie chcemy mieć pełnego wpływu na wygląd naszych zbiorów?
Wykorzystano zdjęcie Potatoes-Kipfler-HeatAffectedHarvest-928 8-2040gram autorstwa graibeard (lic. CC-BY-SA)